Polski
Gamereactor
artykuły
Kimi ga Shine

Powieść wizualna, nie wizualna powieść

Jak nieślubne dziecko Danganronpy i Ace Attorney udowadnia, że nawet w powieściach wizualnych pierwsze skrzypce gra nie wycmokana i szczegółowa grafika, lecz styl, grywalność i narracja.

Your Turn To Die -Death Game By Majority- (jap. Kimi ga Shine) to darmowa powieść wizualna autorstwa japońskiego dewelopera i mangaki zarazem o ksywce Nankidai. Niczym czołowy reprezentant serii Zero Escape, przedstawia historię licealistki Sary Chidouin, która pewnego dnia po powrocie ze szkoły budzi się wraz ze swoim najlepszym przyjacielem i dziewięcioma obcymi osobami uwięziona w tajemniczym miejscu. Jak można się spodziewać, nasi bohaterowie znajdują się w sytuacji zagrożenia życia i muszą porozumieć się w kwestii tego, co należy zrobić - i kto powinien umrzeć.

Kimi ga Shine

Poza tym, że Your Turn To Die wciąga jak bagno i jest lepszą nawet odmianą Danganronpy/Zero Escape, to pokazuje, jak kreatywnie można wykorzystać RPG Makera do stworzenia czegoś, co wcale nie krzyczy już z dziesięciu kilometrów: „Hej, jestem rpgmakerówką". Udowadnia też, że dobre powieści wizualne przede wszystkim mają dobrą narrację. Jasne, można ją połączyć z genialną dynamiką, której żaden gracz nie spodziewałby się po zwyczajnej tekstówce, podobnie jak robi to Ace Attorney, z którego zresztą Kimi ga Shine czerpie widoczne gołym okiem inspiracje, ale generalnie chodzi mi o to, że mimo części „wizualna" w nazwie to wciąż na pierwszym miejscu powieść. W ciągu ostatnich dwóch lat na Gamereactorze miałam okazję recenzować kilka nowszych visual noveli i zauważyłam, że dziś deweloperzy czasem aż za bardzo przykładają się do tego wizualnego aspektu, tworząc tła tak szczegółowe, że pojedyncze kadry można by oprawić w ramkę i powiesić na ścianie w sypialni. Niektórzy zaczęli nawet animować swoje postacie, a klasyk gatunku Steins;Gate doczekał się remake'u, który statyczne obrazy podmienia na sceny z animowanej adaptacji. Zupełnie niepotrzebnie - nigdy w pełni zrealizowana oprawa, która próbuje ożenić fotorealizm z wrażliwością anime, nie zadziała tak dobrze, jak w domyśle działają produkcje sprzed lat. Czuć w nich większą nieprawdziwość, podczas gdy tytuły pokroju Danganronpy czy 999 umożliwiają dopowiedzenie wielu rzeczy, ponieważ na dobrą sprawę więcej w nich czytania niźli oglądania, choć zabawy konwencją i dynamiki nie brakuje. Co w każdej tej grze jest pięknego, to że zawsze ma jakiś pomysł na siebie i wyjątkową mechanikę, która dodatkowo czyni czytanie tysięcy linijek tekstu bardziej sensownym. W Clannadzie na przykład za przejście każdej ścieżki fabularnej zbieramy światełka, które odblokowują drugą, równie długą część gry, trafnie zatytułowaną „After Story" (więcej o tym pisałam tutaj).

Kimi ga Shine

Cała ta dygresja o oprawie wizualnej była po to, by wytłumaczyć, że na dobrą sprawę ta w Your Turn To Die jest strasznie brzydka. Wszystkie plansze, które eksplorujemy, przypominają dzieła narysowane w Paintcie przez pierwszoklasistę, ale, cholera, szalenie klimatyczne. Na ekranie nie znajduje się nic, co byłoby niepotrzebne: z każdym elementem można wejść w interakcję, bohaterów otaczają gołe, surowe ściany, zupełnie jak w Nine Hours, Nine Persons, Nine Doors. Your Turn To Die ma jednak coś, co każe odbiorcy pozostać przy tym tytule od pierwszych sekund, zdaje się wszystko robić lepiej od 999 czy Danganronpy. Fakt, wygląda amatorsko, ale ma niepowtarzalny urok (trochę jak stare hentaie - to, rzecz jasna, komplement) i takiej karuzeli emocjonalnej nie zaoferowała mi jeszcze żadna produkcja tego typu. Jak jednak wspominała Asia w swoim felietonie, „Ronpa" jest... mało poważna. Cytując, trochę jak wymiociny po wacie cukrowej w pięćdziesięciu smakach. Wciąga, pozwala przywiązać się do postaci, ale te postacie są ekspresjami pewnych metafor, nie zachowują się zbyt ludzko. Tekstówka od Spike Chunsoft jest groteską walącą kilofem w czwartą ścianę, ma przede wszystkim zaskakiwać i szokować. YTTD, z drugiej strony, poza zabawami psychologicznymi oferuje płynne dialogi i wiarygodnych bohaterów, którzy flirtują z graczem, rzucają nań urok, stają się jego przyjaciółmi, budzą zazdrość, strach o ich życie, sprawiają, że krzyczysz do psa, siebie albo do partnera siedzącego obok i zaczynasz streszczać mu ostatnie trzydzieści minut rozgrywki z wszystkimi szczegółami, opisując każdą, najdrobniejszą mechanikę: bo tu udało ci się połączyć te przedmioty i wyszło coś takiego, bo poddanie czyjejś wypowiedzi pod wątpliwość skojarzyło się z Ace Attorney, bo wszyscy przetrwali rosyjską ruletkę po własnoręcznym naładowaniu rewolwera. Wszystkie te wydarzenia niosą jednak za sobą poważne konsekwencje.

To jest reklama:
Kimi ga Shine

Grę można pobrać za darmo i legalnie za pośrednictwem tej strony (albo zagrać w przeglądarce) w angielskiej wersji językowej. Nankidai zezwolił na to tłumaczenie, choć poprosił, by zaznaczyć, że jest nieoficjalne, ponieważ nie zna języka wystarczająco dobrze, by móc zweryfikować poprawność przekładu.

Asi, za to, że naciskała i umożliwiła mi poznanie tej gry.

Powiązane teksty



Wczytywanie następnej zawartości