Polski
Gamereactor
recenzje
Narcos: Rise of the Cartels

Narcos: Rise of the Cartels

XCOM na prochach.

HQ
Narcos: Rise of the Cartels

Narcos: Rise of the Cartels nie stanie się moją nową używką. Śmiem nawet zaryzykować stwierdzenie, że nie stanie się używką żadnego gracza. Bo choć gra studia Kuja Entertainment bazuje na znanej marce i próbuje wręcz kalkować serię XCOM, daleko jej do poziomu tej marki.

Nie jestem fanem seriali pokroju Narcos czy Breaking Bad, nigdy nie zdołałem się do nich przekonać. Nadal jednak uważam, że zasłużyły one na swój rozgłos i popularność. Życie pokazuje, że gry robione w pośpiechu, bazujące na znanych markach, nigdy nie są dobrym pomysłem, czego Narcos: Rise of the Cartels jest najlepszym przykładem. Co tym razem nie zagrało? Łatwiej i znacznie szybciej byłoby wymienić aspekty, które zagrały, bo jest ich naprawdę niewiele. Początkowo byłem niezwykle optymistycznie nastawiony do nowej strategii turowej. W obu częściach XCOM-a spędziłem setki godzin i myśl o rozbijaniu kartelu narkotykowego lub prowadzeniu go wydawała mi się bardziej niż atrakcyjna.

Narcos: Rise of the Cartels
To jest reklama:

Od pierwszej chwili po oczach bije niemrawa grafika, którą równie dobrze mogłoby uciągnąć PlayStation 2. Nie samą grafiką jednak turówki stoją, pomyślałem, i przez samouczek dałem się nawet wciągnąć. Niestety, szybko okazało się, że poza wyglądem tytuł został zepsuty w samym rdzeniu rozgrywki, która dosłownie niszczy wszystkie doznania i prowadzi do skrajnych sytuacji, które gatunkowi wręcz nie przystoją.

Twórcy zerżnęli praktycznie wszystko od konkurencji, ale to, co zerżnąć powinni, pominęli. Z niewiadomych przyczyn zdecydowano się przebudować starcia zmieniając tradycyjny gameplay w koszmarek przypominający rozgrywkę szachową. W dużym skrócie wygląda to tak, że zamiast podejmować decyzję całą drużyną i czekać na ruch przeciwnika, w grze poruszamy się na przemian z wrogiem jednym bohaterem. Prowadzi to do sytuacji, w których nieopłacalne jest granie zespołowe, a całe starcie rozgrywamy jednym żołnierzem i zmieniamy go dopiero wówczas, gdy zostanie ranny tak dotkliwie, że nie może brać udziału w kolejnej batalii. O ile więc w teorii powinno dawać to większe pole do manewru, w praktyce bardzo spłyca rozgrywkę.

Narcos: Rise of the Cartels

Zwłaszcza że starcia są stosunkowo łatwe, a wrogowie inteligencją nie grzeszą. W wielu sytuacjach mając wystawiony cel zmieniają jedynie pozycję, sami ryzykując kontratak. I w sumie kontratak, a raczej szybkie reagowanie, jest tu najciekawszą innowacją. Podczas biegu przeciwnika, o ile znajduje się on w zasięgu naszej broni, czas na moment spowalnia i manualnie musimy celować w ruchomy cel. Jest to ciekawy pomysł na urozmaicenie rozgrywki, lecz, jak ze wszystko inne w tej grze, wymaga sporego szlifu. Nadal jednak przy kilku pierwszych razach potrafi dać satysfakcję.

To jest reklama:

Gra jest więc brzydka, a rozgrywka została zwyczajnie pogrzebana żywcem poprzez nie do końca przemyślane rozwiązania. To może chociaż wciągająca historia? Jeśli chcecie ją poznać, pędźcie czym prędzej do serialu, bo w Narcos: Rise of the Cartels ujrzycie jedynie zlepek źle poskładanych filmików, które służą bardziej w zastępstwie taśmy klejącej pomiędzy kolejnymi misjami - bo przecież jakoś musiało się to wszystko trzymać. Miło, że oddano graczom do dyspozycji aż dwie drogi: funkcjonariuszy DEA, a w późniejszym czasie Kartel, jednak w samej rozgrywce nie przedstawiają się one w żaden sposób wyjątkowo. Ot, są, bo są. Jeśli ktoś chciałby jakimś cudem po skończeniu jednej strony poznać drugą, ma ku temu szansę.

Narcos: Rise of the Cartels

Całkiem nieźle natomiast, o ile nie najlepiej, zostały podzielone klasy postaci. Przedstawiają się niby standardowo, ale są na tyle zróżnicowane, że gdyby tylko rozgrywka była inna, aż chciałoby się je wszystkie poznać. Oczywiście kopiując wszystko, studio zdecydowało się wprowadzić do swojego tytułu system permanentnej śmierci, zatem warto zastanowić się nad wyborem odpowiedniego oddziału na misję. Standardowo też co jakiś czas otrzymujemy gotówkę, którą rozdzielamy pomiędzy nowych ludzi, leczenie i sprzęt. Są to już sprawdzone rozwiązania, co nie znaczy, że nie są dobre.

Escobar płakał, jak ogrywał

Trudno jest mi podejść poważnie do Narcos: Rise of the Cartels. To zwyczajny skok na kasę próbujący doić znaną i lubianą przez ludzi markę. Trudno jest mi też polecić grę miłośnikom strategii turowych, bo sam rdzeń rozgrywki został tu zniszczony. W końcu, trudno mi nawet podziwiać ten tytuł, bo jego oprawa jest wręcz koszmarna, a przy tym zawiera liczne błędy, które aż nie przystoją. Jeśli macie być od czegoś uzależnieni, polecam ponowne wskoczenie do XCOM-a, Banner Sagi lub chociażby niedawno recenzowanego przeze mnie Rebel Cops. W Narcos nie odnajdziecie po prostu niczego, co mogłoby chociaż wyróżnić produkcję na tle konkurencji.

04 Gamereactor Polska
4 / 10
+
Całkiem dobre klasy agentów; dwie ścieżki fabularne.
-
Przestarzała oprawa; nieprzemyślane rozwiązania; liczne błędy; słaba fabuła.
overall score
to ocena naszych redaktorów. Jaka jest Twoja? Wynik ogólny jest średnią wyników redakcji każdego kraju

Powiązane teksty



Wczytywanie następnej zawartości