Polski
Gamereactor
artykuły

To się nie kliknie

To się na pewno nie kliknie, czyli kto jest winny „słabego" poziomu stron o grach wideo?

HQ

Pod koniec ubiegłego roku mój dobry kolega Mateusz Witczak z PolskiGamedev.pl poruszył ciekawy temat zawartości i obecnego stanu rzeczy na portalach traktujących o grach wideo. Czując do autora dużą sympatię i jednoczesny szacunek, mam jednak wrażenie, że w całym tym punktowaniu i szukaniu winnych kilku szczegółów pominięto.

Zatem jesteśmy na najgorszej stronie w internecie - w obecnych czasach można by tak rzec o dosłownie każdym portalu, nie tylko growym. Jasne, możemy zacząć wyliczać redakcje publikujące mniej lub bardziej ambitne treści, ale powiem Wam szczerze - dam sobie głowę uciąć, że czym bardziej strona ambitna, tym jest mniej odwiedzana, a redaktorzy najczęściej pracują za przysłowiowe „promki" w wolnych godzinach po swojej pracy. Dlatego warto zastanowić się, dlaczego portale prześcigają się w newsach typu „Serialowa Płotka nie będzie pochodziła z Polski". Kto jest winny?

To się nie kliknie

W stu procentach winny jest wydawca! - w jakimkolwiek wydawnictwie nie byłem, w jakim bym studiu deweloperskim nie pracował, zawsze, ale to zawsze winny był wydawca. Ten zły pan w garniturze patrzący na niższe formy życia z góry. Zresztą, coby nie daleko szukać, przecież doskonale wiemy, kto odpowiada za „zniszczenie" zakończenia Mass Effect 3, za całą Andromedę czy w końcu za, pożal się Boże, Anthem... prawda? Nie do końca. W istocie wydawca zwykle ma swoje zdanie, które jest decydującym, bo i w dany projekt (w tym przypadku portal o grach wideo) inwestuje. Inwestycja musi się nie tyle zwrócić, co ogólnie trzeba zarobić. Nie tylko na nowy samochód, jak to większość myśli, ale przede wszystkim na utrzymanie tego całego cyrku i kilku skaczących w nim małpek. Prawda jest taka, że często gdyby nie wydawca, wiele portali by nie przetrwało, co zresztą oglądamy codziennie na naszym własnym podwórku. Śpieszmy się kochać strony o grach, bo tak szybko odchodzą - chciałoby się sparafrazować. Gdyby wydawca nie łożył na daną stronę pieniędzy, to prędzej czy później nie mielibyście czego czytać. Nie, nie uważam, że każdy wydawca to istny Superman - jak każdy z nas najczęściej ma swoje fochy, preferencje co do pisania, a naczelny prawdopodobnie nigdy całkowicie nie dogada się z nim co do zawartości i własnego wyobrażenia strony.

To jest reklama:

Winna jest w stu procentach redakcja - bo przecież jakim prawem poszczególni redaktorzy ośmielają się popełniać błędy lub, co gorsza, pisać o pierdołach? Wyjawię Wam sekret, choć nie będzie to prawda objawiona. W branży pismaków growych, tak samo jak w studiach deweloperskich, pracują głównie pasjonaci, osoby kochające gry tak samo jak Wy. Są to zwykle osoby posiadające już własne rodziny i całą historię doświadczeń w branży lub też całkowicie zielone. I przy całej swojej chęci, zaręczam Was, że nikt na siłę kiepskiego tekstu nie chce dostarczać, a gdy zapytacie kogokolwiek z danej redakcji, usłyszycie często, że po prawdzie to osoby te chciałyby pisać bardziej ambitne artykuły, ale... no właśnie. Doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny, pracy zwykle jest więcej niż ludzi. Gdy poza tymi wszystkimi newsami, tekstami, wyjazdami służbowymi, pomyślimy, że jeszcze godzinami trzeba ograć czasem kilka tytułów - nie, granie do recenzji najczęściej nie zalicza się do godzin pracy - powstaje prawdziwy armagedon, w którym trudno się połapać, a co dopiero jeszcze wszystko pogodzić z życiem rodzinnym. Nietrudno wtedy o błąd, zwłaszcza że te często występują nawet u źródła. Warto chociażby przypomnieć, jak różne informacje w krótkich odstępach czasu dostarczali Redzi w związku z trybem wieloosobowym w Cyberpunku 2077. Ufamy źródłom, często może wręcz za mocno, ale zwykle nie wiąże się to z lenistwem - choć tu też wszystkich bronić nie będę - ale najzwyczajniej w świecie brakiem czasu. Idealnie byłoby sprawdzić dziesięć razy wszystko u samego źródła, zapytać, i nawet nie musicie wierzyć mi na słowo, że każdy z nas chętnie by to robił, gdyby tylko była taka możliwość.

I w końcu, winę w stu procentach ponosicie Wy - czytelnicy - bo beznamiętnie klikacie w newsy wyłącznie o najpopularniejszych tytułach. Wystarczy spojrzeć na te związane z Wiedźminem, każdy z nich oglądalnością przebija kilkakrotnie inne tematy. Ilu czytelników po ciężkim dniu w pracy albo kłótni z partnerem wchodzi na dany portal i widząc newsa, który zwyczajnie by ich obszedł, stwierdza, że dowali dziś „Gruszce" albo temu nowemu, co się mądrzy, a najlepiej też redaktorce, bo przecież się na pewno nie zna? Problem polega na tym, że o ile nam, starym wygom, często krytyka się należy, o tyle w końcu gdzieś trzeba znaleźć świeżą krew, a naprawdę nowej osobie, która chce coś przekazać, nie pomagają w tym komentarze besztające jej całą rodzinę i zapewne jeszcze kota. Po wielu rozmowach z redaktorami z różnych redakcji mogę się na spokojnie z Wami założyć, że każdy chciałby przekazać Wam coś ze swojej pasji, która nie ogranicza się wyłącznie do gier. Ale równocześnie każdy z nas doskonale zdaje sobie sprawę, że dopóki działa to jak działa, ambitniejsze teksty się zwyczajnie nie klikną. Albo kliknie w nie kilku pasjonatów, którzy liczą na dobrą dyskusję i tyle. W żaden sposób nie przełoży się to na ruch na stronie i... koło się zamyka. Zwłaszcza że tak po prawdzie, to jeśli czytelnik uważa, że coś zrobiłby lepiej, przecież w żaden sposób nikt mu tego nie zabrania. Spoglądam na wiele blogów i widzę w nich wiele dobra, którym możecie śmiało wojować. Tak czy inaczej, w tej kwestii sprawa jest prosta: nie chcesz czytać ciągle o nowym Call of Duty? Nie klikaj, albo chociaż zostaw konstruktywną krytykę.

Nigdy nie byłem dobry z matmy, ale w tych wyliczeniach coś mi nie pasuje. Dopóki ten system działa i się sprawdza, nic tak naprawdę się nie zmieni. Przydałoby się, by wszystkie strony zasiadły do okrągłego stołu - coby o rogi się nie pozabijać - i zaczęły zwyczajnie rozmawiać. Być może nawet tu i teraz. Bo ktokolwiek pierwszy rzuci kamieniem, tak sam nim najpewniej dostanie po głowie. Tak samo warto, byśmy my zaczęli Was słuchać, jak i Wy zaczęli mówić, a nie tylko krzyczeć.



Wczytywanie następnej zawartości